Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/135

Ta strona została przepisana.

władzy, jaką nad nimi miał Klaudyusz, by posłuchano tego, co mówił.
— On ma słuszność, trzeba się uczyć swego rzemiosła. Tylko bynajmniej nie jest dobrze uczyć się go pod rygorem profesorów, którzy ci gwałtem narzucają swój sposób zapatrywania, swoje formułki... Ten Mazel, jakiż to idiota! żeby powiedzieć, że uda Flory Beauchamp nie są prawidłowe! I to uda tak zdumiewające, co? Znasz je, uda, które odsłaniają ją całą do głębi, tę zapalczywą rozpustnicę!
Rozparł się na łóżku, gdzie siedział i z oczyma utkwionemi w sufit, mówił głosem pełnym zapału:
— A! życie, życie! czuć je i oddawać w całym jego realizmie, kochać je dla niego samego, widzieć w niem jedyne piękno rzeczywiste, wiekuiste a zmienne, nie mieć głupiej ochoty upiększania go kastrowaniem, zrozumieć, że owe mniemane brzydoty są tylko wybrykiem charakteru, jedną odmianą ogólnego obrazu i dać temu życie, to jest jedyny sposób stania się Bogiem!
Wiara mu powracała, to przechadzka po przez Paryż pobudziła go, wróciła mu namiętność żywego ciała. Słuchano go w milczeniu. Wyciągnął w szale ręce, potem uspokoił się.
— Mój Boże! każdy ma swoje poglądy; ale co najgłupsze, to to, że oni są jeszcze większymi nietolerantami niż my, ci w Instytucie... Komisya sędziów w Salonie do nich należy, pewien jastem że ten idiota Mazel odrzuci mój obraz.