Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/136

Ta strona została przepisana.

I na ten temat wszyscy poczęli złorzeczyć, kwestya ta komisyi sędziów bowiem była wiecznym przedmiotem ich gniewu. Domagano się reform, każdy miał w pogotowiu rozwiązanie kwestyi, począwszy od powszechnego głosowania, zastosowanego do wyboru jury szeroko liberalnego, aż do całkowitej swobody, Salonu wolnego, dostępnego dla wszystkich wystawców.
Przed okno otwarte, podczas gdy rozprawiali inni, Gagnière pociągnął rzeźbiarza Mahoudeau i szeptał zamierającym głosem z oczyma utkwionemi w dalekich cieniach nocy.
— Ol to nic, widzisz, cztery takty, ledwie rzucone wrażenie. Ale co tam w nich jest!... Dla mnie naprzód uciekający gdzieś krajobraz, skraj smętnej drogi z cieniem drzewa, którego nie widać; a potem przesuwa się kobieta, profil zaledwie; potem odchodzi i nie spotyka się jej już nigdy, nigdy więcej...
W tej chwili Fagerolles krzyknął:
— Powiedzno, Gagnière, co ty posyłasz tego roku do Salonu?
Nie posłyszał, mówił wciąż dalej w ekstazie:
— W Szumanie jest wszystko, to nieskończoność... A ten Wagner, którego wygwizdali tej niedzieli!...
Ale nowe wołanie Fagerolles’a wyrwało go z zamyślenia.
— Co? co? co poślę do Salonu?... Mały pejzażyk