Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/139

Ta strona została przepisana.

zem na jednakie w świecie stanowisko. Już Klaudyusz, jednozgodnie uznany za przywódcę, dzwonił na zwycięztwo, rozdzielał wieńce w takiej lirycznej obfitości, że się niemal zapomniał. Fagerolles sam nawet, mimo swej blagi paryżanina, wierzył w potrzebę zespolenia się w armię; kiedy tymczasem Jory źle jeszcze otarty z prowincyonalnych nawyknień a przytem z grubym apetytem, wylewał się w koleżeństwie utylitarnem, chwytając w lot frazesy, przyspasabiając tam na gruncie zaraz artykuły, które miały pchnąć naprzód całą gromadkę a jego dać poznać światu. Mahoudeau przesadzał swą brutalność umyślną, zaciskał konwulsyjnie ręce niby cyklop, którego pięści miały wstrząsnąć całym światem; Gagnière, zemdlony, niby oswobodzony z szaroty swego malarstwa, rozbierał to wrażenie aż do krańcowego zaniku inteligencyi; Dubuche zaś, którego głębokie przeświadczenie zaciężyło na ogólnej szali, rzucał tylko od chwili do chwili pojedyncze słowa, ale to słowa podobne do razów maczugi, pośród trudności. Sandoz wówczas śmiejący, uszczęśliwiony tem, że ich widzi tak zjednoczonymi, otwierał nową butelkę piwa. Byłby z ochotą wypróżnił rów cały — wołał:
— Cóż? doszliśmy do tego, nie puszczajmyż już teraz... Niema nic lepszego, jak porozumieć się, kiedy człowiek tyle przecież ma w duszy i niech piorun zatrzaśnie tych wszystkich głupców