Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/141

Ta strona została przepisana.

tnionej przez matkę, artystyczną bardzo. Był bogaty, nie potrzebował sprzedawać płócien i zachował upodobania i sądy artystycznej cyganeryi.
— Ich jury! a! wolałbym zdechnąć niż należeć do tej ich komisyi! mówił z gwałtowną gestykulacyą. Albożem ja kat, żebym wyrzucał za drzwi biedaków, którzy częstokroć zmuszeni są zarabiać na kawałek chleba?
— Jednakże, zauważył Klaudyusz, mógłbyś nam pan tam oddać niemałą przysługę, broniąc naszych obrazów.
— Ja, dajcież pokój! jabym was skompromitował... Ja za nic się liczę, ja jestem niczem.
Rozległ się szmer protestacyi. Fagerolles rzucił głosem krzykliwym:
— Ależ jeśli twórca „Wesela wiejskiego“ nie liczy się za nic!
Ale Bongrand uniósł się, powstał, krew mu nabiegła do twarzy.
— Dacie wy mi spokój, co! z tem „weselem“. Już mnie zaczyna diablo nudzić to wesele, uprzedzam was... Doprawdy staje się ono dla mnie zmorą, odkąd je umieszczono w muzeum Luksemburskiem.
Owo wesele wiejskie pozostawało dotychczas jego arcydziełem: orszak weselny rozsypany w nieładzie pośród pól zboża, wieśniacy studyowani z bliska i nadzwyczaj prawdziwi, którzy mimo to mieli zakrój epiczny bohaterów Homerowskich. Od obrazu tego datował się pewien