Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/143

Ta strona została przepisana.

nawiające się bezprzestannie, w obawie abyś nie zszedł za prędko ztamtąd!... Słowo daję! wolałoby się być w dole jeszcze, aby przed sobą mieć wszystko do zrobienia... Śmiejcie się, zobaczycie, zobaczycie to kiedyś!
Gromadka cała śmiała się w istocie, sądząc, że to paradoks, że to pozowanie sławnego człowieka, dla którego w duszy zresztą znajdowała wymówkę. Alboż najwyższą radością nie było, jak on być czczonym powszechnie nazwiskiem mistrza? Oburącz oparty o poręcz krzesła, słuchał ich, milczący, pociągając z fajeczki zwolna obłoczki dymu.
Dubuche tymczasem, który miał przymioty gospodarskie, dopomagał Sandozowi w nalewaniu herbaty. I zgiełk rozpoczął się na nowo. Fagerolles opowiadał nieoszacowaną dykteryjkę o papie Malgras i kuzynce jego żony, której pożyczał, ilekroć tylko kto obiecał mu z niej zrobić szkic. Potem rozmowa zeszła na modele. Mahoudeau wyrzekał, że dziś tak trudno o brzuch piękny; niepodobna dostać dziewczyny z czystym brzuchem. Ale nagle głosy podniosły się jeszcze, winszowano Gagnièrowi z powodu amatora, którego poznał na muzyce w Palais Royal, drobnego kapitalisty, maniaka, którego jedynym wybrykiem było nabywanie obrazów. Śmiejąc się inni, prosili o jego adres. Oplwano wszystkich kupców, tych brudnych łajdaków, którzy obdzierali i na głód skazywali artystów; i istotnie smutnem to było, że amator strzegł się artysty do tego sto-