Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/149

Ta strona została przepisana.

dnej grzeczności. Rzucił paletę, przewracał całą pracownię do góry nogami, by uprzątnąć gdzie jakie krzesło.
— Proszę bardzo, siadaj pani... Doprawdy co to za miła niespodzianka... Jesteś pani zbyt dobrą..
Wtedy, usiadłszy, Krystyna uspokoiła się. Taki był śmieszny, rzucając się jakby stracił zupełnie głowę, odczuła, że i on sam taki jest onieśmielony, taki bojaźliwy, że mimowolnie musiała się uśmiechnąć. I odważnie podała mu róże.
— Patrz pan! to dla tego, abyś nie sądził, że jestem niewdzięczną.
Z początku nic nie powiedział, tylko przypatrywał się jej, przejęty dziwnie. Kiedy jednak spostrzegł, że nie żartuje sobie z niego bynajmniej, uścisnął jej obie ręce tak silnie, że zdało się, chyba je połamie; potem natychmiast włożył róże w dzbanek od wody, powtarzając:
— A! doprawdy, dobry z pani chłopak!... Po raz to pierwszy w życiu mówię ten komplement kobiecie, słowo honoru!
Powrócił i spytał z oczyma utkwionemi w jej oczach:
— Na prawdę, paniś o mnie nie zapomniała?
— Przecież widzisz to pan, odpowiedziała mu ze śmiechem.
— Dla czegóż zatem czekałaś pani całe dwa miesiące?
Zarumieniła się ponownie. Kłamstwo, które po-