Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/150

Ta strona została przepisana.

pełnić jej przyszło, na chwilę powróciło jej początkowe zakłopotanie.
— Ależ nie jestem wolna, pan to wiesz... O! pani Vanzade jest bardzo dobra dla mnie; tylko jest już niedołężna biedaczka, nie wychodzi nigdy; i trzeba było, by ona sama, zaniepokojona o moje zdrowie, zmusiła mnie, by się przejść cokolwiek.
Nie powiadała, jakim wstydem przejmowała ją w pierwszych dniach przygoda na quai Bourbon. Znalazłszy się bezpieczną już w domu starej matrony, poczuła jakby wyrzut sumienia za tę noc, spędzoną u mężczyzny, tak jak gdyby popełniła błąd jakiś ciężki — i zdało jej się, że wreszcie dokazała tego i owego mężczyznę wygnała zupełnie ze swej pamięci; był to tylko sen przykry, którego kontury zwolna poczynały się zamazywać. Potem, choć nie wiedziała sama jak się to stało, pośród wielkiego spokoju obecnej swej egzystencyi, obraz ten wyszedł jakoś z cienia, uwydatniając się, wyróżniając, coraz to wyrazistszy, aż wreszcie stał się natrętną zmorą każdej godziny dnia. Dla czegóż miałaby go zapominać? nie można mu było zrobić żadnego zarzutu; przeciwnie czuła się względem nieco zobowiązaną. Myśl zobaczenia się z nim, odpychana pierwiastkowo, potem pokonywana długo, w ten sposób przeobraziła w niej to natrętne widmo. Co wieczór w samotności swego pokoiku brała ją, pokusa, jakiś niepokój, za który zła była na siebie, jakieś pragnienie, z którego nie zdawała so-