Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/160

Ta strona została przepisana.

oczyma: przechodziło się przez plac Jaude, szło ulicą Gras i nie trzeba jej było pytać o nic więcej, reszta wikłała się jej w pamięci, uliczki jakieś, bulwary spadziste, istne miasto czarnej lawy gdzieś w dół się spuszczające, kędy deszcz wśród burzy toczył się jak rzeki, pośród groźnego huku piorunów. O! te tamtejsze burze, dziś drżała jeszcze na ich wspomnienie! Przed jej pokojem ponad dachami, konduktor Muzeum zawsze był w ogniu. W pokoju jadalnym, który zarazem był salonem, miała ona okno swoje własne, z głęboką framugą, wielką jak pokój, gdzie był stoliczek do pracy i różne jej graciki. Tam to matka nauczyła ją czytać; tam to, później już, zasypiała, słuchając swych profesorów, tak ją trudziły i nudziły lekcye. To też teraz dowcipkowała na temat swego nieuctwa: a! to mi panna wykształcona, co nie umiałaby wymienić imion wszystkich królów Francyi wraz z datami panowań! muzykalna wysoce, której wiadomości kończyły się na seryi najłatwiejszych początkowych sztuczek! akwarelistka zdumiewająca, której nigdy nie udawały się drzewa, bo liście były dla niej zbyt trudne! Nagle przeskakiwała do tych piętnastu miesięcy, które spędziła u Wizytek po śmierci matki, w wielkim klasztorze po za miastem z przepysznemi ogrodami i nie kończyły się już opowieści o poczciwych siostrach, o zazdrościach, o bagatelach. Miała wstąpić do klasztoru. Zdawało jej się wszystko już skończone, kiedy przełożona, która