trzy miliony... Nie, nie, nie pomyślałam o tem nigdy, nie chcę, cóżby stało się ze mną?
Klaudyusz odwrócił się i dodał głosem porywczym:
— Zostaniesz pani bogatą, co się zowie!... Naprzód, bez wątpienia, wyda panią za mąż.
Ale na te słowa przerwała mu wybuchem śmiechu.
— Za jednego ze starych swych przyjaciół, za generała, który ma srebrny podbródek... A! co to za pyszna farsa!
Oboje pozostawali na stopie kamaraderyi dawnych znajomych. On był niemal takim samym nowicyuszem jak ona we wszystkiem, nie znając nigdy innych kobiet, nad takie, co żyły po za życiem rzeczywistem. Wydawało im się to więc całkiem naturalnem i prostem, jej tak jak jemu, że się widują w ten sposób w tajemnicy, przez przyjaźń tylko, bez wszelkiej innej oznaki nad uściśnienie dłoni na powitanie i przy rozstaniu. On nie zadawał sobie nawet już pytań, co też ona wiedzieć mogła o życiu i o mężczyźnie w swej nieświadomości panny uczciwej; i ona teraz przeczuwała jego bojaźliwość, ona wpatrywała się często w niego z błyskiem oczu, z jakimś wprawiającym ją w zdumienie niepokojem, namiętności nieświadomej siebie. Ale żadne palące wrażenie, żadne wzruszenie silne nie psuło im przyjemności, jaką sprawiała im możność przebywania sobą razem. Ręce ich były zawsze chłodne,
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/163
Ta strona została przepisana.