Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/166

Ta strona została przepisana.

zarumieniona cała, z oczyma kobiety, która kosztuje zakazanego owocu.
Klaudyusz czuł teraz staranność kobiecą naokół siebie. Ażeby ją znaglić, by usiadła trochę i pogawędziła spokojnie, prosił ją czasami, aby przyszyła mu jakiś mankiet wyrwany, lub urwaną połę żakieta. Sama ofiarowała mu się była przeglądać jego bieliznę. Ale to nie była już owa gorliwość, ów zapał gospodyni, kiedy chodziło o szycie. Naprzód nie umiała tego, trzymała igłę tak, jak ją trzymają dziewczęta wychowane w pogardzie dla szycia. Potem ta nieruchomość, ta uwaga, te drobne ściegi o które trzeba było baczyć starannie i stawiać jeden za drugim, przywodziły ją do rozpaczy. Pracownia połyskiwała czystością jak salon, ale Klaudyusz po dawnemu chodził oberwany i oboje żartowali z tego, znajdowali to zabawnem.
Jakież szczęśliwe cztery miesiące przebyli tak z sobą, te cztery miesiące słot i mrozów, w pracowni, gdzie piec czerwony sapał jak miechy organów! Zima zdała się odosobniać ich jeszcze. Kiedy śnieg pokrywał sąsiednie dachy, kiedy wróble przylatywały trącać skrzydłami o swyby okna, oni uśmiechali się, że tak im tu ciepło, że są tak zgubieni pośród wielkiego, milczącego miasta. A ciasny ten kącik nie nazawsze pozostał wyłącznem ich siedliskiem, w końcu pozwoliła mu się odprowadzać. Długo, chciała zawsze odchodzić sama, dręczona wstydem, że ją ktoś mógł-