Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/168

Ta strona została przepisana.

tym samym widnokręgiem owej przeklętej stolicy, którą widziała w topieli, krwi i łunie pożogi, w noc swego przybycia? Potem zwrócili się, zwalniając jeszcze kroków, by się nacieszyć pustynią i ciszą, które zdało się, że owiewają tutaj stare pałace, przypatrywali się wodzie, kłębiącej się pośród tratw i powrócili przez quai de Bethune i nadbrzeże Orleańskie, jakby zbliżeni do siebie tem rozszerzeniem rzeki, przytulając się jakoś ściślej wobec tej szerokiej wód strugi, z oczyma utkwionemi gdzieś w dal, na Port-au-Vin i ogród Botaniczny. Na bladem niebie rysowały się błękitno kopuły gmachów. Kiedy przybyli do mostu Świętego Ludwika, musiał jej wymienić Notre-Dame, której nie poznawała widzianej tak z góry, kolosalnej i przysiadłej między swemi filarami, podobnej do łap odpoczywających, z ponad których wystaje podwójna wież głowa ponad długim grzbietem potworu. Ale odkryciem ich tego dnia był kraniec zachodni wyspy, ten przytułek okrętów wciąż leżących na kotwicy, który pośród uciekających dwu prądów pogląda ciągle na Paryż, nie mogąc go nigdy dosięgnąć. Zeszli po schodach bardzo spadzistych, odkryli nadbrzeże opustoszałe zupełnie, obsadzone wielkiemi drzewami; a było to schronienie przepyszne, samotność w samem sercu tłumu, Paryż huczał dookoła, na nadbrzeżach, na mostach, Kiedy oni tymczasem nad brzegiem wody kosztowali rozkoszy osamotnienia. Odtąd brzeg ten stał się ich wsią,