Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/171

Ta strona została przepisana.

żółtą barwą, rzekłbyś: świeżo wyzłocone. Szeregi kramików antykwarzy poczynały zajmować partery; w dole statek ładowny węglem walczył ze straszliwym potokiem, prując pod prąd wody jego fale, pod arkadami mostu Notre-Dame. Tam to w dnie kwiatowego targu, mimo ostrego powietrza tej pory, zatrzymywali się zawsze, by odetchnąć wonią pierwszych fiołków i wczesnych lewkonij. Potem w miarę jak szli naprzód, inne nadbrzeża wynurzały się ze mgły, w dali nadbrzeże Malaquais, kopuła Instytutu, czworogranny budynek Mennicy, długi szereg szarych fasad, których okien nawet nie można było rozróżnić, promontoryum dachów, które rury kominów czyniły podobnemi do urwistego skał pełnego wybrzeża, zagłębiającego się w fosforycznem jakiemś morzu. Po drugiej stronie przeciwnie, pawilon Flory wychodził z krainy sennej mgieł błękitnych, wyróżniał, przybierał stalsze kształty pod płomieniem ostatnich blasków słońca. Wtedy na prawo i lewo, po dwóch brzegach wody roztwierały się przed niemi głębokie perspektywy bulwaru Sebastopolskiego; były to piękne nowe budowle nadbrzeża Mègisserie, nowa Prefektura policyi, stary Pont-Neuf z atramentową plamą swej statuy; był to potem Louvre, Tuilerye; a powyżej Grenelle i w bezbrzeżnej gdzieś dali wzgórza Meudon, wieś tonąca w topieli słonecznych blasków. Nigdy Klaudyusz nie szedł dalej, Krystyna zatrzymywała go zawsze przy Pont-Royal, obok