Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/174

Ta strona została przepisana.

i czuli, że ten tryumfalny Paryż jest wspólnikiem i sprzymierzeńcem tej ich radości, której nie mogli wyczerpać nigdy, wiecznie gotowi do podjęcia znów razem tej samej przechadzki, pośród starych kamiennych murów.
Pewnego wieczora wreszcie stało się to, czego się lękał Klaudyusz, choć o tem nie mówił. Krystyna zdawała się nie przypuszczać już, aby ich mógł kto spotkać. Któż zresztą znał ją? Przechodziłaby tak, wiecznie nieznana. On myślał o swych kolegach, czasami przechodził go dreszcz lekki, kiedy mu się wydało, że zdala rozróżnia jakieś znajome sobie plecy. Dręczył go wstyd, myśl ta, że ktoś mógłby zajrzeć w oczy młodej dziewczynie; przystąpić do niej, żartować może, sprawiała mu niesłychany niepokój. A tego wieczora właśnie, kiedy przytulona do jego ramienia dochodziła już do mostu des Arts, wpadł na Sandoza i Dubuche’a, którzy schodzili ze schodów mostu. Niepodobieństwo ich uniknąć, byli już niemal twarz w twarz ze sobą; potem widocznie przyjaciele musieli go już spostrzedz, bo uśmiechali się. Bardzo blady, szedł wciąż naprzód i sądził, że wszystko już stracone, widząc, jak Dubuche skierował się ku niemu; ale Sandoz go powstrzymał w tej chwili i uprowadził dalej. Przeszli z najobojętniejszą miną i zniknęli w dziedzińcu Luwru, nie obejrzawszy się nawet. Obadwaj poznali zaraz oryginał głowy na szkicowanej pastelem, którą malarz ukrywał z zazdrością kochanka. Kry-