Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/175

Ta strona została przepisana.

styna, bardzo wesoła, nie zauważyła nic z tego wszystkiego. Klaudyusz, z gwałtownie bijącem sercem odpowiadał jej zdławionemi słowy, wzruszony do łez, pełen wdzięczności za tę dyskrecyę dla tych dwu swoich starych przyjaciół.
W kilka dni potem nowe wzruszenie. Nie oczekiwał zupełnie Krystyny i naznaczył schadzkę Sandozowi; potem, kiedy zaszła do niego przechodząc, aby z nim spędzić godzinkę, robiąc mu jednę z tych niespodzianek, które tak go zachwycały zawsze, według zwyczaju zamykał drzwi na klucz, kiedy zapukano we drzwi pięścią, poufale. Natychmiast poznał po tym sposobie oznajmiania się kto to, tak wstrząśniony tą przygodą, że aż przewrócił krzesło z tej przyczyny. Niepodobieństwo teraz nie odpowiedzieć. Ale ona pobladła tak okropnie, błagalnym ruchem zdała się tak go zaklinać, że stał nieruchomy z zapartym w piersi oddechem. Razy u drzwi ponawiały się. Głos z po za nich wołał: „Klaudyuszu! Klaudyuszu!“ On wciąż stał nieporuszony, pokonany jednak, z blademi wargami, z oczyma spuszczonemi do ziemi. Wielka nastała cisza, potem kroki po trzeszczących schodach. Pierś jego wezbrana była smutkiem bezmiernym, czuł, jak za każdym tym oddalającym się krokiem odzywa się w niej wyrzut, wydało mu się, że się zaparł przyjaźni całej swej młodości.
Któregoś popołudnia wszakże, zapukano zno-