Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/178

Ta strona została przepisana.

— Nie, nie, to niepotrzebne... Pani jest za mała... Nie tego mi potrzeba, nie tego zupełnie!
— Co to szkodzi? rzekła, zobaczyć możesz pan zawsze.
I Jory upierał się.
— Dajże pokój! to jej zrobisz właśnie tem przyjemność... Ona nie pozuje nigdy, niema potrzeby tego robić; ale to dla niej rozkosz, kiedy się może pokazać. Żyłaby bez koszuli... Rozbierz się, moja droga. Nic prócz piersi, kiedy on się tak boi, żebyś go nie zjadła!
Nakoniec wreszcie Klaudyusz przeszkodził jej w tem rozbieraniu. Począł bąkać wymówki; później, kiedy indziej będzie niezmiernie szczęśliwy; w tej chwili lęka się, aby wzór nowy nie pomięszał mu do reszty pomysłów i zadowolniła się wzruszeniem ramion, patrząc na niego bystro pięknemi swemi oczyma występku z wyrazem szydzącego uśmiechu pogardy.
Jory wówczas począł mówić o całej bandzie. Dla czego Klaudyusz w zeszły czwartek nie przyszedł do Sandoza? Nie widać go było teraz nigdzie, Dubuche oskarża go, że utrzymywany jest przez jakąś aktorkę. O! co to za wrzask był, co za spory między Fagerollem i Mahoudeau, z powodu czarnego ubrania w rzeźbie! Gagnière, zeszłej niedzieli powrócił z przedstawienia Wagnera z podbitem okiem. On, Jory, omal nie miał pojedynku w kawiarni Baudequina z powodu jednego z swych ostatnich artykułów w „Bębnie“. Bo