żała głowa w halucynacyi pół-sennej, dopatrywała w migocących gwiazdach, obnażonych kształtów kobiet, całe żywe ciało kobiety, którą uwielbiał.
Potem myśli te zgmatwały się jeszcze więcej, poplątały. Co też ona robi? Od dawna sądził, że usnęła, bo nie oddychała nawet, a teraz posłyszał jak się przewracała na łóżku, jak on, z niesłychaną ostrożnością, która ją męczyć musiała niezawodnie. W swem nieobyciu z kobietami, starał się wytłomaczyć sobie historyę, którą mu opowiadała, zafrasowany w tej chwili drobnemi niektóremi jej szczegółkami; stał się czegoś niepewny, nie wiedział gdzie prawda; ale cała logika jego rozpierzchała się, po co łamać sobie głowę bezpotrzebnie? Czy powiedziała prawdę, czy skłamała, do tego, co on z nią chce zrobić, wiadomość ta niepotrzebna! Jutro sobie odjedzie: dzień dobry, dobry wieczór i rzecz skończona, nie zobaczą się nigdy w życiu więcej. Nad ranem dopiero, kiedy bladły gwiazdy, udało mu się zasnąć. Po za parawanem ona, mimo zmęczenia, złamania podróżą, wciąż poruszała się na posłaniu, dręczona dusznem powietrzem pod rozpaloną blachą dachu; słychać było wstrząśnienie nerwowego zniecierpliwienia, westchnienie irytacyi dziewicy w tej żenie, którą jej sprawiała obecność tak blisko niej śpiącego mężczyzny.
Rano zbudził się Klaudyusz i przetarł powieki. Było już bardzo późno, szeroki płat słońca
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/18
Ta strona została przepisana.