Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/181

Ta strona została przepisana.

Przejrzał kartki jego z uśmiechem; a ponieważ milczał, spytała go zcicha pierwsza:
— Pan uważasz, że to złe, nieprawdaż?
— Ależ nie, odpowiedział jej, to niewinne.
To słowo ją dotknęło, mimo dobrodusznego tona, który je czynił uprzejmem.
— Mój Boże! tak mało lekcyi miałam z mamą!.. Bo ja lubię, żeby to było dobrze zrobione i żeby się podobało.
Wtedy wybuchnął szczerym śmiechem.
— Przyznaj pani, że mój sposób malowania odbiera ci zdrowie. Zauważyłem to, zacinasz usta, otwierasz szeroko oczy z przestrachu!... A! to pewna, że to nie jest malarstwo dla pań, mniej jeszcze dla młodych dziewcząt... Ale przywykniesz pani do niego, potrzeba do tego tylko pewnego wykształcenia oka w odpowiednim kierunku i w końcu zobaczysz pani, że to, co robię, jest bardzo zdrowe i bardzo uczciwe.
W istocie zwolna, po trochu, Krystyna przyzwyczaiła się. Ale przeświadczenie artystyczne nie grało tu z początku żadnej roli, tem więcej, że Klaudyusz ze swą wzgardą dla kobiecych sądów nie pouczał jej, unikając przeciwnie mówienia z nią o sztuce, jak gdyby chciał dla siebie zachować tę namiętność życia, w obec innej namiętności co go ogarniała. Tylko, że główny wpływ w tej sprawie miało nawyknienie, oswajała się z widokiem tego malarstwa; przedewszystkiem zaś poczęły ją zajmować te obrzydliwe płótna,