skoro widziała, jak wielkie, jak potężne miejsce zajmują one w egzystencyi malarza. Była to pierwsza jej stacya, rozrzewniał ją ten szał pracy, to absolutne oddanie całej swej istoty tej jednej sprawie: nie byłoż w tem coś dziwnie rozrzewniającego? Potem skoro spostrzegła radości i boleści, co go wzburzały, na skutek dobrego lub złego dnia pracy, sama z siebie poczęła współczuć z jego usiłowaniami. Zasmucała się, skoro go widziała smutnym; rozweselała, kiedy ją przyjmował wesoło i odtąd zajmowało to już ją ciągle: czy też mu dobrze idzie praca? Czy też jest zadowolniony z tego, co robi od czasu ostatniego ich widzenia? W końcu drugiego miesiąca była już zdobytą dla tego malarstwa, stawała przed płótnami, aby się przekonać czy postępowały, nie bała się ich już i jakkolwiek nie uznawała jeszcze w zupełności tego sposobu malowania, powtarzała już wyrażania artysty, które posłyszała, wyrokowała, że to lub owo jest „jędrnie namalowane, w dobrem postawione świetle“. Wydawał jej się tak dobrym, lubiła go tak bardzo, iż znalazłszy dla niego wymówkę, że bazgrze takie okropności, dochodziła do wynajdowania w nich zalet, ażeby i te obrazy jego módz lubić choć trochę!
Jednakże był jeden obraz, ten wielki, przeznaczony do przyszłego Salonu, z którym nie mogła pogodzić się długo. Już patrzała bez przykrości na studya z modelów, robione w pracowni Boutina i szkice z Plassans a ta kobieta naga, leżąca
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/182
Ta strona została przepisana.