nie, zachwycona tą zabawką, nie doznając już najmniejszego pomięszania, niepokoju ni skrupułów.
Ale następnego zaraz tygodnia, Klaudyusz napowrót był po dawnemu ponurym. Wybrał sobie Zoś Piédefer, aby mu pozowała do ciała a ta nie dawała mu tego, co mieć pragnął: głowa, wedle słów jego, nie osadzała się na tych ramionach.
Upierał się przecież, skrobał, rozpoczynał znowu, pracował tak, że żył w bezustannej gorączce. Coś w środku stycznia, przejęty rozpaczą, porzucił swój obraz, odwrócił go do ściany, poprzysięgając sobie, że go nie będzie już kończył; we dwa tygodnie potem zabrał się znów do niego z innymi już modelem, wielką Judytą, co go zmusiło do zmian różnych. To popsuło więcej jeszcze całą postać, przywołał napowrót Zoe, nie wiedział już sam, do czego dąży, chorował z niepewności i doznawanych męczarni. A co najgorsze było, to to, że właśnie figura centralna sama jedna tylko przywodziła go do takiej wściekłości, reszta dzieła bowiem, drzewa w głębi, obie kobiety dalszego planu i mężczyzna w aksamitnym żakiecie, ukończone już, zadawalały go w zupełności. Luty się kończył, nie pozostawało mu już nad kilka dni czasu do wysłania do Salonu, była to klęska.
Pewnego wieczora, w obec Krystyny przeklinał wszystko, na czem świat stoi i rzucił ten okrzyk gniewu:
— Bo też u pioruna! czy może kto umieścić
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/186
Ta strona została przepisana.