głowę jednej kobiety na ciele innej!... Powinienem był odciąć sobie pierwej rękę.
W głębi duszy, teraz, jedna jedyna myśl absorbowała go zupełnie: uzyskać od niej, aby zgodziła się pozować mu do całej postaci. Myśl ta powolnie kiełkowała w nim, naprzód jako proste pragnienie, co prędzej usuwane jako absurd, potem jako rozumowanie nieme, bezustannie podejmowane, wreszcie jako żądanie określone, stanowcze, dojmujące pod chłostą konieczności. Te piersi, które widział przez kilka minut, aby ich nie zobaczyć już nigdy, prześladowały go wspomnieniem natrętnem; jej to właśnie było mu potrzeba, jej jednej do urzeczywistnienia tego co marzył i wciąż widział ją przed sobą świeżą urokiem młodości, promienną, nieodzowną sobie. Jeżeli jej mieć nie będzie, to lepiej z góry zrzec się obrazu, bo żadna inna go nie zadowolni. Kiedy tak siedział całemi godzinami, tracąc głowę, przed tym niewykończonym obrazem, trawiąc się w swej niemocy, nie wiedząc gdzie dotknąć pendzlem, przychodziły mu heroiczne postanowienia: skoro tylko wejdzie, rzuci się jej do nóg, wypowie jej swoje męczarnie tak wzruszającemi słowy, że może ulegnie jego prośbom. Ale kiedy zobaczył ją znowu z tym uśmiechem koleżeńskim, serdecznym, ufnym, w sukni skromnie zapiętej po szyję, nie ukazującej ani trochy ciała, tracił całą odwagę, odwracał oczy z obawy, aby nie podchwyciła jego spojrzenia, co pod stanikiem
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/187
Ta strona została przepisana.