Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/189

Ta strona została przepisana.

mimo nagłych jego wybuchów gniewu.. To było po prostu szalone. Nigdy, nigdy!
Upływały dni; a w nich ta myśl uporna, szalona, wyłączna wzrastała. Ilekroć byli z sobą razem, niepodobieństwem im było nie myśleć o tem. Nie otwierali ust w tym przedmiocie, ale milczenie ich było jej pełnem; nie odważali się na ruch żaden, nie zamieniali z sobą uśmiechu, aby natychmiast po za niemi nie znalazła się ta myśl, niemożliwa do wypowiedzenia głośno, która tak ich opanowała przecież. Niezadługo nic więcej nie zostało w ich koleżeńskiem życiu. Jeżeli patrzył na nią, zdawało jej się, że ją rozbiera wzrok jego; najniewinniejsze wyrazy brzmiały jakiemś znaczeniem, wprawiającem w kłopot; każdy uścisk ręki szedł po za dłoń, sprawiając lekki dreszcz całego ciała. I to, czego unikali dotąd niepokój w tym związku, zbudzenie się mężczyzny i kobiety w tej serdecznej ich przyjaźni, wy buchnęło wreszcie pod wpływem ciągłego wywoływania tej nagości dziewiczej, która ich prześladowała. Zwolna poczęli odkrywać w sobie jakąś tajemną gorączkę, o której nie wiedzieli sami Gorąco uderzało im do twarzy, rumienili się za byle zetknięciem palców. Było to odtąd jakieś podrażnienie, powracające co minutę, burzące w nich krew całą; kiedy tymczasem w tem opanowaniu całej ich istoty, męczarnia tego, co zamilczali przed sobą, nie mogąc jednak przed sobą wzajem utaić, dochodziła do takich rozmiarów,