Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/19

Ta strona została przepisana.

kładł się przez szyby okna na pokój. W pierwszej chwili zerwał się i siadł na posłaniu z obnażonemi nogami. Zkąd-że u dyabła spał tu na sofie? i rozglądał się oczyma nawpół jeszcze sennemi, kiedy spostrzegł, do połowy przysłonięty parawanem stos kobiecego ubrania, tak, to ta dziewczyna, przypomniał sobie! Nadstawił ucho, posłyszał oddech długi i regularny, spokojny jak u dziecka. Widać, że śpi wciąż jeszcze i tak dobrze, że szkodaby ją było budzić. Stał niepewny, tarł sobie nogi, nierad z tej całej awantury, do której znów mu przychodzi wracać i która niezawodnie zepsuje mu cały poranek pracy. Zły był na swoje dobre serce, najlepiej będzie ją obudzić, żeby sobie poszła co najprędzej. Mimo to jednak, przywdział ostrożnie spodnie, wsunął nogi w pantofle i chodził na palcach.
Kukułka zegaru wykukała dziewiątą i Klaudyusz począł się niepokoić. Za parawanem nic się nie poruszyło, miarowy oddech trwał wciąż jeszcze. Wtedy pomyślał, że najlepiej będzie zasiąść do wielkiego obrazu: na śniadanie dość będzie później czasu, kiedy już będzie mógł poruszać się swobodnie. Ale jakoś nie mógł się zdecydować. Jemu, co żył tu pośród obrzydliwego takiego nieładu, zawadzał stos spódnic rzuconych na podłodze. Woda z nich ciekła, ubranie przemokłem było jeszcze. I powstrzymując się od pomrukiwania, zebrał je wreszcie z ziemi po jednemu i porozciągał pojedynczo na krzesłach,