Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/191

Ta strona została przepisana.

na nią, mówiły wyraźnie: „A! jesteś ty, a! to byłby ów cud wyczekiwany, tryumf pewny, gdybyś zechciała zrobić dla mnie tę najwyższą ofiarę! Błagam cię, błagam cię o to nabożnie, modlę się do ciebie jak do uwielbianej przyjaciółki, najpiękniejszej i najczystszej!“
Ona, wyprostowana, bardzo blada, słyszała każde słowo niemej tej prośby; i te oczy, pełne gorącej prośby, wywierały na niej wpływ potężny. Bez pośpiechu zdjęła kapelusz i futro; potem spokojnie, tym samym wolnym, poważnym ruchem poczęła odpinać stanik, zdjęła go, zdjęła gorset, spuściła spódnice, odpięła naramiennice koszuli, która osunęła się z bioder. Nie wymówiła ani jednego słowa, zdawało się, że jest myślą gdzieindziej, daleko ztąd, jak owego wieczora, kiedy zamknięta w jego pokoju, zamyślona głęboko, rozbierała się machinalnie, nie zwracając na tę czynność uwagi. Dla czegóż dopuszczać, aby rywalka oddawała swe ciało, kiedy ona już dała twarz swoją? Chciała tam być cała, u siebie, w jego uczuciu, pojmując wreszcie, jaką przykrość sprawiał jej ten potwór oddawna. I wciąż niema, naga a dziewicza, położyła się na sofie, przybrała pozę, podsunęła ramię pod głowę z oczyma zamkniętemi.
Przejęty, jak wryty z radości, poglądał na nią kiedy się rozbierała. Odnajdował ją więc, tę przelotną wizyę, po tylekroć przyzywaną a wcielającą się teraz. Było to to samo dziecięctwo, wysmu-