Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/192

Ta strona została przepisana.

kłe jeszcze, ale takie gibkie, tak świeże młodością i dziwił się znowu: gdzież ona ukrywała te piersi tak rozwinięte, których nie można było domyślać się pod suknią? I on nie mówił nic, zabrał się do malowania, pośród wielkiej, uroczystej jakiejś ciszy, w dziwnem skupieniu. Przez dwie długie godziny przyłożył się do pracy tak pilnie, że wykończył od razu wspaniały szkic całego ciała. Nigdy ciało kobiety nie upoiło go w ten sposób, tak to wydawało mu się promieniejącem w świetle. Serce jego biło jak wobec nagości bóstwa. Nie przybliżał się zupełnie, stał zdumiony przetworzeniem się tej twarzy, której szczęki, nieco za silne może i zmysłowe, zatonęły gdzieś w spokoju rzewnym czoła i policzków. Przez te dwie godziny ona nie poruszyła się, nie odetchnęła niemal, czyniąc ofiarę ze swego niewieściego wstydu, bez drżenia, bez żadnego zakłopotania nawet. Oboje czuli, że gdyby wymówili bodaj jedno słowo, ogarnąłby ich wstyd niezmierny. Tylko, od czasu do czasu, otwierała jasne swe przezrocze oczy, zawieszając je na jednym punkcie nieujętej, gdzieś dalekiej przestrzeni i tak pozostawała przez chwilę; on jednak nie mógł odgadnąć nic z jej myśli w tem spojrzeniu; potem zamykała je znów i zapadała w swą nicość pięknego marmuru z uśmiechem tajemniczym i zastygłym pozy.
Klaudyusz gestem powiedział, że ukończył już i napowrót nieśmiały, niezgrabny, popchnął krze-