Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/20

Ta strona została przepisana.

na słońcu. — Czyż to można tak rzucać wszystko w nieładzie! Tożby to nigdy nie wyschło i ona nigdyby ztąd nie odeszła! Wywracał na wszystkie strony te gałganki kobiece, zaplątał się w stanik czarny wełniany, szukał na czworakach pończoch, co spadły za jakiś stary obraz. Były to pończochy fil d’Ecosse, popielate, długie i cienkie, którym się przypatrzył bacznie nim je powiesił. Brzeg sukni zmoczył je także; wyciągnął je starannie, przesunął w gorących swych dłoniach, byle je tylko wyprawić prędzej.
Odkąd wstał, Klaudyusz miał ochotę odsunąć parawan i przyjrzeć się śpiącej. Ciekawość ta, którą w duszy uznał za głupią, zdwajała jego zły humor. Nakoniec ze zwykłem sobie wzruszeniem ramionami, pochwycił za pendzle, kiedy posłyszał jakieś wyjąkane słowa, pośród gwałtownego szelestu pościeli; potem snów nastąpił oddech spokojny — i na ten raz uległ, rzucił pendzle i wyciągnął głowę. Ale to co spostrzegł znieruchomiło go, poważny, w uniesieniu wyszeptał tylko:
— A! do licha!... a! do licha!...
Młoda dziewczyna, w tem oranżeryjnem gorącu, co dopiekało przez szyby, odrzuciła była kołdrę i wyczerpana zmęczeniem nocy bezsennej i poprzedniej podróży, spała, oblana potokami światła, tak bezlitośnego, że ani jeden cień nie padał na czystą jej nagość. Znać podczas gorączki bezsenności, guziczki na ramionach koszuli jej się