ciół, wędruje z nimi! Jakież to marne, taki architekt? Przyjemnej drogi, niech sobie szuka nas potem!
Dubuche, który nie spostrzegł przyjaciół, podawał właśnie rękę matce i szedł, objaśniając im obrazy, z przesadną uprzejmością w ruchach.
— Chodźmyż i my dalej — zakonkludował Fagerolles.
I zwracając się do Gagnièra:
— Czy ty wiesz, gdzie oni zapchali obraz Klaudyusza?
— Ja nie wiem, szukałem go... Pójdę z wami.
Towarzyszył im, zapomniał całkiem o Irmie Bécot. Jej to przyszedł kaprys zwiedzania wystawy z nim pod ręką, on zaś tak mało był nawykłym do oprowadzania w ten sposób kobiety, że tracił ją bez ustanku po drodze, zdumiały, że ją odnajduje wciąż przy sobie, nie wiedząc już jak, ani dlaczego byli razem. I teraz też ona podbiegła i wzięła go pod ramię, dlatego, aby iść wraz z Klaudyuszem, który przechodził już do drugiej sali z Fagerolles’em i Sandozem.
Wtedy wszyscy pięcioro włóczyli się razem w długim szeregu, raz rozdzielani przez tłum, to znów łączeni z sobą. Zatrzymała ich raz obrzydliwość jakaś Chaine’a, „Chrystus przebaczający jawnogrzesznicy“, suche figury, jak wycięte w drzewie, o kościach przebijających skórę, namalowane farbami błotnistemi! Ale tuż obok podziwiali prześliczne studyum kobiety, widzianej
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/208
Ta strona została przepisana.