z pleców, z wydatnemi lędźwiami i odwróconą głową.
Wzdłuż ścian była to mięszanina doskonałych rzeczy i największej nędzoty, wszystkie rodzaje pomięszane ze sobą pospołu, chybione obrazy historycznej szkoły, pomieszczone tuż obok młodych szaleńców realizmu, prości głupcy pozostali w całym tłumie fanfaronów oryginalności, jakaś martwa Jezabela, która zdała się zgniłą w głębi piwnic Szkoły Sztuk pięknych, tuż obok Damy w bieli, nadzwyczaj ciekawego rzutu oka wielkiego artysty. Nic nie brak było w pośród nędzot, ani obrazów wojennych o żołnierzach ołowianych, ni starożytności bladej, ni średniowieczności poczerniałej. Ale z pośród tego ansemblu, niepowiązanego z sobą, z tych pejzaży, wszystkich niemal, pełnych jakiegoś szczerego i prawdziwego tonu, z portretów po większej części zajmujących układem, rozchodziła się taka jakaś woń młodości, brawury i namiętności, że jeśli w Salonie oficyalnym było mniej nędznych płócien, to za to przeciętnie biorąc, każdy obraz, prócz kilku wybitniejszych, był tam z pewnością daleko banalniejszym i mierniejszym.
Tu czuć było walkę i to walkę wesołą, toczoną z werwą, o brzasku poranku, kiedy to trąbki grają, kiedy się idzie na wroga z tą pewnością, że się go pobije zanim zajdzie słońce.
Klaudyusz odświeżony tym powiewem walki ożywiał się, gniewał, słuchał teraz podnoszących
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/209
Ta strona została przepisana.