Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/217

Ta strona została przepisana.

doz, blady z wściekłości, z zaciśaiętemi pięściami.
— Krzyczeli, widząc Courbeta. A! ohydne plemię, głupota katów!...
Gagnière, który podzielał teraz tę urazę artysty, gniewał się na wspomnienie swojej bójki niedzielnej za prawdziwą nauczkę na koncercie Pasdeloup’a.
— I wygwizdują Wagnera, to ci sami, poznaję ich... Patrz, ten grubas, ot tam...
Jory go musiał aż powstrzymać. Chciał gwałtem rozdrażnić jeszcze tłum. Powtarzał, że to było znakomite, że to warte sto tysięcy franków. Irma zaś opuszczona znowu, znalazła w tłumie dwóch swoich znajomych, dwóch młodych giełdzistów, którzy należeli do najzacięciej rezonujących, zaczęła ich pouczać, kazała wierzyć, że to bardzo ładne, bijąc ich przytem po palcach.
Fagerolles wszakże wciąż zacinał zęby. Badał ustawicznie obraz i przypatrywał się publiczności. Węchem paryżanina i delikatnym sprytem przebiegłego francuza zdawał sobie sprawę z tego nieporozumienia; i niejasno czuł już czego potrzebaby było, aby ten obraz podbił sobie wszystkich, kilku zmian może, kilku złagodzeń, układu przedmiotu, mniej ostrości w wykonaniu. Wpływ, jaki na niego wywierał Klaudyusz, trwał: był on nim przejęty, napiętnowany na zawsze. Tylko znajdował, że ten Klaudyusz jest arcywaryatem, aby wystawiać rzecz podobną. Nie by-