Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/219

Ta strona została przepisana.

kiż piękny ton ogólny, jakiż nowy blask światła, światła szarawego srebra, rozjaśnionego wszysskiemi odblaskami ruchomemi świeżego powietrza! Zdawało się, jakgdyby ktoś nagle otworzył okno do starej kuchni, zakopconej odgrzewanemi sosami tradycyi i słońce wchodziło i ściany uśmiechały się blaskiem tego wiosennego poranku! Jasny ton jego obrazu, ta błękitnawość z której sobie żartowano, wybijała się pośród innych. Niebyłaż to owa wyczekiwana zorza, dzień nowy, który wstawał dla sztuki? Spostrzegł jednym rzutem oka krytyka, który zatrzymywał się bez śmiechu, słynnych malarzy zdumionych, z poważną miną, starego Malgrasa. brudnego, jak zwykle, przechodzącego od obrazu do obrazu z miną znawcy smakosza, zatrzymującego się przed jego obrazem i stojącego przed nim nieruchomie w zamyśleniu. Wtedy zwrócił się do Fagerollesa i zdziwił go tą spóźnioną odpowiedzią:
— Błaźni się człowiek jak może, mój kochany? i przypuszczać należy, że ja nadal tak samo błaźnić się będę... Tem lepiej dla ciebie, jeżeliś ty mądry!
Natychmiast Fagerolles uderzył go po ramieniu po przyjacielsku, żartobliwie a Klaudyusz pozwolił ująć się Sandozowi pod ramię. Uprowadzono go wreszcie i cała gromadka opuściła Salon Odrzuconych, zadecydowawszy, że trzeba przejść jeszcze przez salę architektury; od chwili już bowiem Dubuche, którego jeden projekt przyjęty