— Patrzcie — podjął znów Mahoudeau zatrzymując się w pośrodku alei głównej — Chambouvard stoi właśnie przed swoim „Siewaczem“.
W istcoie stał tam człowiek oparty, wryty silnie na grubych swych nogach, zachwycający się samym sobą! Z głową wciśniętą między ramiona, miał on twarz rozlaną i piękną, pięknością indyjskiego bożyszcza. Mówiono o nim, że był synem weterynarza z okolic Amiens. Mając zaledwie czterdzieści pięć lat, był już twórcą dwudziestu arcydzieł, posągów pełnych prostoty i życia, k ciele wielce nowoczesnem, modelowanem przez genialnego robotnika bez polotu; i to jak padło tworząc swe dzieła, jak pole wydaje plony, dziś dobre, złe nazajutrz w absolutnej nieświadomości tego, co tworzy. Posuwał brak krytycznego zmysłu do tego stopnia, że nie robił rozróżnienia między najchlubniejszemi dziełami rąk swoich a lichemi dziwolągami, które mu się wydarzało sklecić na prędce. Bez nerwowej gorączki, bez najmniejszego powątpiewania, zawsze spokojny i pewien siebie, miał on dumę bóstwa.
— Zdumiemający ten „Siewacz“ — wyszeptał Klaudyusz — co za postawa, jaki ruch!
Fagerollesa, który nie patrzył na posąg, bawił wielce wielki człowiek i świta czcią przejętych uczniów, których wlókł zazwyczaj za sobą.
— Patrzcie na nich, przystępują do komunii, słowo daję!... a on, co? Go to za pyszna głowa
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/223
Ta strona została przepisana.