Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/237

Ta strona została przepisana.

części do wykonania go, że i mnie jest tam w nim trocha...
Słuchał jej, jak mu szeptała gorąco serdeczne te słowa, wciąż nieruchomy jeszcze i nagle padł przed nią, pochylił głowę na jej kolana i wybuchnął płaczem.
Całe podrażnienie jego popołudniowe, brawura cała wygwizdanego artysty, wesołość i gwałtowność jego cała, padła w proch i wylała się w paroksyzmie łkań, co go dławiły. Od owej sali, gdzie go policzkowały śmiechy, słyszał je wciąż i czuł jak go ścigają, niby rozżarta psów sfora, ujadająca mu tuż za plecami, tam na Polach Elizejskich, potem wzdłuż Sekwany, dalej teraz jeszcze w własnym jego domu. Cała siła dotychczasowa opuściła go, czuł się bezradniejszym niż dziecko; i powtarzał tylko przyciskając głowę do jej kolan, zagasłym głosem:
— Mój Boże! jak ja cierpię!
Wtedy ona wzięła tę głowę w dwie ręce, podniosła ją aż do swojej twarzy w uniesieniu namiętnem. Pocałowała go i szepnęła mu gorącym oddechem, przenikającym aż do serca.
— Cicho bądź, cicho bądź, ja cię kocham!
Uwielbiali się wzajem, ich koleżeński stosunek musiał się skończyć miłością, na tej sofie, z okazyi przygody z tym obrazem, który ich zwolna z sobą złączył.