Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/24

Ta strona została przepisana.

Ale jego przejmował gniew zwolna, jedno z tych nagłych uniesień, które u niego były zwykłe. Ten upór wydawał mu się głupim.
— Powiedz, co ci to może szkodzić? Otóżto mi wielkie nieszczęście, że będę wiedział jak jesteś zbudowana... Widziałem już inne.
Wtedy poczęła szlochać, a on uniósł się już zupełnie, zrozpaczony jej zamiarem; nie posiadał się z gniewu na myśl, że nie dokończy szkicu, że pruderya tej dziewczyny przeszkodzi mu w tak dobrem studyum do obrazu.
— Nie chcesz, co? ależ to głupie! Za kogóż mnie bierzesz?.... Czym się choć dotknął, powiedz? Czym myślał o głupstwach, byłbym miał dobrą sposobność, tej nocy.... A! bo ja sobie drwię z tego, moja kochana! Możesz mi spokój nie pokazać choćby wszystko.... A potem, słuchaj, to wcale niegrzecznie z twojej strony, odmawiać mi tej przysługi, boć nakoniec przecież podjąłem cię z ulicy, spałaś w mojem łóżku.
Płakała jeszcze więcej, z głową ukrytą w poduszkach.
— Przysięgam ci, że mi to potrzebne, inaczejbym cię nie dręczył.
Tyle łez zdumiało go, wstyd go wziął za swoją szorstkość i umilkł, zaambarasowany, pozwolił jej się uspokoić; potem rozpoczął znów głosem bardzo łagodnym:
— Skoro ci to sprawia taką przykrość, nie mówmy już o tem... Tylko, gdybyś pani wiedzia-