Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/242

Ta strona została przepisana.

wiedzieć dokąd dąży i minąwszy wioskę, kiedy doszli do ostatniego domu, starego budynku, stojącego nad brzegiem Sekwany, nawprost wzgórzy Jeufosse, skręcił w bok i wszedł w las dębowy, bardzo gęsty. Tam to był ów koniec świata, którego szukali oboje, trawnik miękkości aksamitu, osłona liści, gdzie tylko słońce przedzierało się cienkiemi promieniami strzały. Usta ich natychmiast spoiły się z sobą chciwym pocałunkiem i ona oddała mu się a on wziął ją pośród woni świeżej zdeptanej murawy. Długo pozostawali na tem samem miejscu rozrzewnieni teraz, zrzadka zaledwie rzucając sobie cichym głosem słowa, oddani jedynej teraz pieszczocie wzajem owiewającego ich oddechu, jakby w ekstazie dla złotych iskierek, które połyskały każdemu z nich w głębi ciemnych oczu drugiego.
Następnie, we dwie godziny później, kiedy wyszli z lasu, zadrżeli: stał tam w otwartych drzwiach domu wieśniak, który, zdawało się, że ich śledził swemi maleńkiemi oczyma, istnemi oczyma starego wilka. Ona zarumieniła się cała, on zaś krzyknął, aby ukryć swe zakłopotanie:
— Patrzajcie! to ojciec Poirette... Więc to wasza ta chałupa?
Wówczas stary opowiedział ze łzami, że lokatorzy jego wyprowadzili się niezapłaciwszy za komorne a pozostawiwszy tylko swoje meble. I zaprosił ich, aby weszli obejrzeć.
— Niech państwo zobaczą, to nic nie szkodzi,