Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/248

Ta strona została przepisana.

pozostawiając myszom drugi, zamieniwszy na dole salę na obszerną pracownię, szczęśliwi nadewszystko, ubawieni jak dzieci, kiedy mogli jeść w kuchni, przy sosnowym stole, tuż obok ogniska, gdzie syczał garnek z rosołem. Wzięli sobie do posługi wiejską dziewczynę, która przychodziła rano a odchodziła wieczorem. Mela była siostrzenicą Faucherów i zachwycała ich swoją głupotą. Nie, tak ograniczonej dziewczyny nie podoba byłoby wyszukać w całym departamencie.
Skoro słońce ukazało się znowu, nastały dni przepiękne, całe tygodnie, miesiące biegły w szczęściu jednostajnem, monotonnem może. Nigdy nie wiedzieli daty i wciąż mylili się w dniach tygodnia. Z rana bardzo długo pozostawali w łóżku, mimo gorących promieni słońca, które zakrwawiały wybielone ściany pokoju po przez szpary okiennic. Potem, po śniadaniu, było to włóczenie się bez końca, dalekie przechadzki brzegami Sekwany, pośród łąk, aż do Rocha-Guyon i odleglejsze jeszcze wycieczki, prawdziwe już podróże z drugiej strony rzeki, pośród zbożowych pól Bonnières i Jeufosse. Jakiś miesczuch, zmuszony opuścić te strony, sprzedał im starą łódkę za trzydzieści franków; a że mieli tuż rzekę pod bokiem, rozmiłowali się w niej namiętnie jak dzicy, spędzając na niej dnie całe, pływając, odkrywając coraz to nowe ziemie, po całych godzinach siedząc w cieniu wierzb nad-