Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/249

Ta strona została przepisana.

brzeżnych. Pośród wysepek rozsypanych na wstędze rzeki, był cały gród ruchomy i tajemniczy, sieć uliczek, przez które przedzierali się zwolna, muskani pieszczotą gałązek, nizkich krzewin, sami na świecie z grzywaczami i zimorodkami. On czasami musiał wyskakiwać na piasek bosemi nogami, by popchnąć łódź. Ona odważnie wiosłowała, starając się płynąć przeciw najbystrzejszym prądom, dumna swą siłą. A wieczorem zajadali zupę z kapusty w kuchni śmieli się z głupoty Meli, z której się śmiali dnia poprzedniego; potem od dziewiątej już byli w łóżku w starem orzechowem łóżku, tak obszernem, że pomieścićby można wygodnie całą rodzinę i w którem sumiennie spędzali całe pół doby, zabawiając się od świtu rzucaniem sobie na głowy poduszek a potem zasypiając napowrót w wzajemnym uścisku.
Co noc mówiła Krystyna:
— Teraz musisz mi przyrzec jedno, mój drogi że od jutra już zabierzesz się do pracy.
—O, od jutra już z pewnością, przyrzekam ci.
— Bo wiesz, doprawdy teraz już chyba po gniewałabym się... Czyżbym to ja miała ci być przeszkodą?
— Przecież przyjechałem tu po to, aby pracować! Zobaczysz jutro.
Nazajutrz znowu siadali w łódź; ona sama poglądała na niego z uśmiechem zaambarasowania,