Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/25

Ta strona została przepisana.

ła! Jest w moim obrazie jedna twarz taka, której nie mogę wykończyć, silę się i robota nie postępuje mi ani o krok naprzód, a pani właśnie tak się nadałaś do tego! Ja, kiedy chodzi o to przeklęte malarstwo, zadusiłbym własnego ojca i matkę. Nieprawdaż, że mi to wybaczysz, że zrozumiesz... I uważaj pani, gdybyś była dobrą, dałabyś mi jeszcze kilka minut czasu. Nie, nie, uspokójże się pani! nie tors, nie żądam torsu! Głowa, nic prócz głowy! Gdybym mógł przynajmniej głowę wykończyć!... Błagam na wszystko, bądź pani tak uprzejmą, połóż ramię tak jak było pierwej, a będę ci wdzięcznym, widzisz pani, o! wdzięcznym całe życie!
W tej chwili błagał już, poruszał tak jakoś miłosiernie ołówkiem, cały przejęty wzruszeniem wielkiej swej artystycznej żądzy. Zresztą nie poruszył się z miejsca, wciąż siedząc na brzegu nizkiego krzesełka, zdaleka od niej. Wtedy odważyła się, odsłoniła twarz uspokojoną. Cóż mogła zrobić? Zdana była na jego łaskę i niełaskę a on miał minę tak nieszczęśliwego! Jednakże zawahała się, zakłopotała raz jeszcze ostatni. I powoli, nie mówiąc ani słowa wysunęła obnażone ramię, wsunęła je napowrót pod głowę, starannie przytrzymując drugą ręką, ukrytą, kołdrę zwiniętą koło szyi.
— A! jakaś pani dobra!... Będę się śpieszył i zaraz będziesz już wolną.
Przechylił się nad rysunkiem, na nią rzucał