Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/250

Ta strona została przepisana.

widząc, że nie zabiera z sobą ni płócien, ni farb; potem ściskała go, śmiejąc się, uszczęśliwiona swą potęgą, wzruszona tą bezustanną ofiarą, którą czynił dla niej. I znowu robiła mu wymówki z rozrzewnieniem: jutro, o! jutro, już go raczej przywiąże do stalugi niżby pozwoliła na takie próżniactwo!
Klaudyusz wszakże usiłował od czasu do czasu zabrać się do pracy. Rozpoczął studyum wzgórza Jeufosse z Sekwaną na pierwszym planie; ale na wyspę, gdzie się zainstalował do tej roboty, Krystyna przybywała wraz z nim, kładła się w trawie; obok niego z wpółotwartemi ustami z oczyma zatopionemi w błękicie; a taka była ponętna w zieleni na tej pustyni, gdzie prócz pomruku fal nic nie przerywało ciszy, że co chwila rzucał paletę i kładł się obok niej, oboje zatopieni, ukołysani szmerem fal, ciepłem ziemi. Innym razem po za Bennecourt skusił go stary folwark, przytulony do wielkich, odwiecznych jabłoni, które rozrosły się jak dęby. Dwa dni z kolei tam przychodził; tylko, że trzeciego już uprowadziła go z sobą na targ do Bonnières dla zakupna kur; następny dzień zeszedł znowu na czemś innem, płótno wyschło, niecierpliwił się, chcąc do niego powrócić i w końcu porzucił je zupełnie. Całe lato zeszło tak na zachciankach, na rozpoczynanych ułamkach obrazów, ledwie naszkicowanych, rzucanych pod pierwszym lepszym pretekstem, bez najmniejszego usiłowania, nawet wytrwało-