Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/254

Ta strona została przepisana.

— Boże mój! tak jak inne, coś niby...
Potem ukrywając twarz na jego ramieniu:
— A jednak jest się zawsze tem zdziwioną.
Wybuchnął śmiechem, uścisnął ją szalenie i okrył gradem pocałunków.
A kiedy sądził, że jest już na dobrej drodze i że teraz posłyszy jej zwierzenia jak od kolegi, który niema nic do ukrycia przed kolegą, wymknęła mu się wymijającemi zdaniami a w końcu nadąsała się i zamilkła nieprzenikniona. I nigdy nie przyznała się do niczego więcej, nawet emu, którego kochała tak bardzo. Była to ta kryjówka duszy, którą najotwarsze nawet zachowują dla siebie, to rozbudzenie się w nich płci, którego wspomnienie pozostaje zawsze w nich zamkniętem, jakiemś świętem dla nich. Ona była nawskróś kobietą, pozostawiała zawsze coś na wyłączną swą własność, wówczas nawet, gdy się oddawała całkowicie.
Po raz pierwszy tego dnia poczuł Klaudyusz, że mimo wszystko pozostawali oboje dla siebie obcymi. I doznał wrażenia lodu, zimna innego jakiegoś, obcego ciała. Czyż więc nic z jednego człowieka nie może przeniknąć w drugiego nigdy, wówczas nawet, gdy się zlewają w gorącym uścisku rozszalałych ramion, chciwi tego łączącego ich uściśnienia jeszcze po za wzajemnem oddaniu się sobie?
Dni jednak biegły, a oni nie czuli osamotnienia. Nie naszła ich nigdy jakaś potrzeba roz-