Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/26

Ta strona została przepisana.

tylko spojrzenia malarza, dla którego zniknęła kobieta i który widzi przed sobą wyłącznie model. Naprzód zarumieniła się, świadomość tego odsłoniętego nagiego ramienia, które najniewinniej byłaby ukazała na balu, przejmowała ją pomięszaniem. Później wszakże ten chłopak wydał jej tak rozsądnym, że uspokoiła się zupełnie, twarz jej ochłonęła, usta rozszerzyły się nieco uśmiechem ufności. I z pod nawpół przymkniętych powiek, ona studyowała go teraz. Jakimż przejmował ją od wczoraj strachem, z tą swoją czarną brodą, wielką głową i gwałtownemi gestami! A przecież nie był brzydki, w głębi wązkich jego oczu odkrywała teraz wielką jakąś serdeczność, nos jego regularny zadziwiał ją, nos o delikatnych liniach, kobiecy, gubiący się w zaroście, zjeżonych wąsów. Drgał on tem drżeniem nerwowego niepokoju, ciągłą namiętnością, która zdawała się nadawać życie ołówkowi w jego ręku i która dziwnie ją rozrzewniała, sama niewiedziała, czemu. To nie mógł być zły człowiek, jeśli był szorstkim to z nieśmiałości chyba tylko. Wszystkiego tego ona nie analizowała tak dokładnie, ale czuła to i stawała się swobodną jak u przyjaciela..
Pracownia jednak ciągle jeszcze wprawiała ją w niejakie pomięszanie. Przyglądała jej się z ukosa, zdumiona takim nieporządkiem i takiem zaniedbaniem. Przed piecem leżał jeszcze popiół z zeszłej zimy. Prócz łóżka, małej umy-