Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/261

Ta strona została przepisana.

nie zawsze z temże samem trwożnem zdziwieniem.
Połóg przypadł w połowie lutego. Sprowadzono z Vernon akuszerkę, wszystko poszło jaknajlepiej: matka po upływie trzech tygodni była już na nogach, dziecko, chłopak tęgi i bardzo silny, ssał tak łakomie, że musiała wstawać po kilka razy w nocy, aby niedopuścić, żeby swoim krzykiem budził ojca.
Odtąd to stworzenie zburzyło porządek całego domu, ona bowiem, tak czynna gospodyni, okazała się tak niezręczną mamką. Nie było w niej macierzyńskości, mimo dobrego jej serca i rozpaczy, w które popadała za najmniejszą drobnostką; nużyła się szybko, zrażała natychmiast, przywoływała Melę, która zwiększała jeszcze pomięszanie swoją bezradnością i głupotą i trzeba było, by ojciec przybiegł na pomoc, jeszcze więcej zakłopotany od obu kobiet. Dawna jej niezgrabność w szyciu, niewprawa w zajęciach płci jej właściwych, wykazywały się i teraz w staraniach, których wymagało dziecko. Było ono źle utrzymywane, wychowywało się potroszę pozostawione trafowi, w ogrodzie, gdzieś w pokojach, nieuporządkowanych wśród kłopotu, zarzuconych wiecznie pieluszkami i połamanemi zabawkami, nieczystością i nieporządkiem takiego ząbkującego młodzieńca. A kiedy już wszystko szło jaknajgorzej, kiedy tego było już aż zanadto, wtedy nie umiała sobie innej znaleźć rady,