Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/268

Ta strona została przepisana.

— Tak, przyjechałem złożyć tu wizytę... Cóż? jakie to głupie, wieś! Ale co chcesz? czasami jest się zmuszonym do oszczędności... A ty mieszkasz tutaj? Wiedziałem o tem... To jest właśnie nie! mówiono mi coś w tym rodzaju, ale zdawało mi się, że to w innej stronie, gdzieś dalej.
Klaudyusz, bardzo wzruszony, wybawił go z kłopotu.
— Dobrze, dobrze, mój stary, nie potrzebujesz się tłumaczyć, to ja jestem tu winien... A! jak to już długo nie widzieliśmy się. Nie umiem ci powiedzieć, jakiegom doznał uczucia, kiedyś mi się wynurzył z po za liści!
I ujął go pod ramię i szedł z nim wciąż, śmiejąc się z radości; tamten zaś, ciągle zajęty tylko swoją karyerą, natychmiast począł mu mówić o sobie i swojej przyszłości. Przeszedł na ucznia klasy pierwszej w Szkole, osiągłszy z niesłychanym trudem wymagane pochwalne wzmianki. Ale mimo to powodzenie, nie wiedział co z sobą począć. Rodzice nie posyłali mu już ani grosza, lamentowali wciąż na biedę, żądali, by on teraz utrzymywał ich z kolei; zrzekł się konkurowania o wielką nagrodę rzymską, bo i tak nie uzyskałby jej z pewnością, zajęty przedewszystkiem zarobkiem na chleb powszedni i znużony był już tem śmiertelnie, z przyjemnością ustąpiłby innym swego miejsca u nieuków architektów, którzy płacili mu po franku dwadzieścia pięć centymów za godzinę pracy i uważali jeszcze po pro-