Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/272

Ta strona została przepisana.

I zwracając się do Krystyny, która się uśmiechała porwana ich radością:
— Prawda, nie opowiedziałem ci tego. Spotkałem tu któregoś dnia Dubucha, idącego tam do posiadłości tych potworów...
Ale przerwał sobie poważnie:
— Nie, ja doprawdy tracę głowę, słowo daję! Nie znacie się jeszcze, nie mówiliście z sobą nigdy a ja was tak pozostawiam... Moja droga, widzisz tego pana, to stary mój kolega, Piotr Sandoz, którego kocham jak brata... I uściskacie się oboje!
Krystyna zaczęła śmiać się serdecznie i z całego serca podała policzek. Sandoz pozyskał ją sobie od pierwszej zaraz chwili swoją dobrodusznością, swoją stałą przyjaźnią i tą ojcowską jakąś sympatyą, z którą na nią poglądał. Jakieś wzruszenie napędziło jej łzę do oka, kiedy przytrzymał jej ręce w swoich dłoniach, mówiąc:
— Jak to ślicznie, że pani kochasz Klaudyusza i trzeba wam się kochać zawsze, bo to jedno jest jeszcze, co ma świat najlepszego.
Potem schylając się, by pocałować malca, którego trzymała jeszcze na ręku:
— A więc już jest jeden?
Malarz jakimś ruchem ręki zdał się usprawiedliwiać.
— Co chcesz? To wyrasta, choćby się o tem i nie myślało!
Klaudyusz zatrzymał Sandoza w sali, kiedy