Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/281

Ta strona została przepisana.

ściami o sprawach, których nie znała i ludziach, których nie widziała nigdy w życiu. Przed ogniem, kiedy malec zasypiał, komentarzy tych zawsze bez liku było; roznamiętniał się i trzeba jeszcze, by wypowiadała swoje zdanie, żeby brała udział w tych historyach.
Bo czy ten Gagnière nie był idyotą, żeby się ogłupiać muzyką, on, który miał taki prawdziwy talent sumiennego pejzażysty? Powiadano, że przyjął sobie nauczycielkę muzyki, w jego wieku! Cóż? co o tem ona sądzi? czyż to nie prawdziwe szaleństwo! A ten Jory, co się chce pojednać nanapowrót z Irmą Bécot, odkąd taż została posiadaczką pałacyku na ulicy de Moscou! Toż znała ich, te okazy, dwoje szkap dobranych do pary, nieprawdaż? Ale chytry z chytrych to ten Fagerolles, któremu powie kilka słów gorzkiej prawdy, skoro go tylko zobaczy. Jakto! ten dezerter z ich obozu ubiegał się teraz o wielką nagrodę rzymską, której nie otrzymał zresztą! Zuch, który sobie drwił ze szkoły i gadał o tem, że wszystko należy zburzyć z gruntu! A! to pewna, że świerzbiączka powodzenia, potrzeba przejścia po ciałach towarzyszy i otrzymywania czołobitnych pokłonów od kretynów popycha człowieka do strasznych świństw. Jakto, nie broniła go, a może? — ależ nie ma w sobie tyle mieszczaństwa, aby go bronić, nieprawdaż? A kiedy przywtórzyła temu co on mówił, wracał z nerwowym śmiechem do tej samej zawsze historyi,