Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/283

Ta strona została przepisana.

ralnej. Nie wymienił go naprzód wcale, potem dopiero począł mówić z śmiechem oburzenia. Ten Fagerolles, a ten Fagerolles! Teraz, kiedy przepadł przy nagrodzie, nie boi się już wystawiać. Rzucał znów szkołę, ale trzeba widzieć, z jaką zręcznością, dla jakiego kompromisu, jak to malarstwo jego udaje, że ma odwagę prawdy, choć w niem niema ani jednej zalety oryginalności! I to mieć będzie powodzenie, burżuazya lubi, kiedy udając, że się ją kułakuje, umie się ją połechtać tylko w istocie. Ach! jakiż czas był już, aby prawdziwy malarz pojawił się w tej martwej pustyni Salonu, pośrodku tych chytrych i głupców! Do stu piorunów, jakież tam jest miejsce teraz do zajęcia!
Krystyna, słuchając tych jego wybuchów gniewu, rzekła w końcu wreszcie z wahaniem:
— Gdybyś chciał, moglibyśmy powrócić do Paryża.
— Kto ci o tem mówi? — zawołał. Niepodobna mówić z tobą, żebyś sobie nie uroiła czegoś zaraz.
W sześć tygodni później, doszła go wiadomość, która go zajmowała przez cały tydzień; przyjaciel jego, Dubuche, żenił się z panną Reginą Margaillan, córką wiaściciela Richaudière; była to skomplikowana historya, której szczegóły zadziwiały go i bawiły niezmiernie. Naprzód to bydlę Dubuche dostał medal za projekt Pawilonu w pośród parku, który dał na wystawę; dość już za-