Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/285

Ta strona została przepisana.

do grobu! Ona z pewnością niewinna jest temu, że ten mularz, jej ojciec, miał głupią ambicyę żenienia się z mieszczanką i że ją sklecili tak źle we dwoje, on swoją krwią zepsutą przez całe generacye pijackie, ona nędzna i wycieńczona, z ciałem strawionem wszystkiemi jady ras dogorywających. A! to piękny upadek pośród stosów pięciofrankówek! Zdobywajcie, zdobywajcie pieniądze, aby każdy płód wasz kłaść w spirytus!
Stawał się okrutnym; Krystyna musiała rzucać mu się na szyję, trzymać w uścisku dwu swych ramion i całować go i śmiać się, aby napowrót doprowadzić go do dawnej dziecięcej niemal dobroci. Wówczas, uspokojony już, pojmował, aprobował małżeństwo swoich dwu dawnych towarzyszy. Prawda, toż wszyscy trzej przecie wzięli sobie żony! Jakież to życie jest zabawne!
Raz jeszcze skończyło się lato, czwarte, która spędzili w Bennecourt. Nigdy nie mieli już być szczęśliwszymi, życie ich płynęło tu swobodnie, spokojnie, dostatnio w tej cichej wiosce, gdzie istnienie było łatwiejszem, dzięki taniości. Odkąd tu zamieszkali, nie zbrakło im nigdy pieniędzy, tysiąc franków renty i kilka sprzedanych płócien wystarczały im w zupełności na utrzymanie; nawet zaoszczędzali nieco, posprawiali sobie bieliznę. Z drugiej strony malec ich, teraz już półtrzecia roku mający, rozwijał się przepysznie na wsi. Przepędzał dni całe na powietrzu,