Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/286

Ta strona została przepisana.

włócząc się po ziemi, obdarty, zamorusany ale zdrów i jak rydz czerwony. Teraz, odkąd już był odstawiony, matka nie wiedziała nieraz z którego końca go chwycić, aby go oczyścić choć trochę a skoro widziała tylko, że je dobrze, śpi dobrze, nie troszczyła się zresztą o niego, zachowując całą swą czułość i niepokój dla drugiego swego wielkiego dziecka, ukochanego swego artysty, którego ponure usposobienie przejmowało ją prawdziwą trwogą. Z każdym dniem pogorszała się sytuacya, daremnie żyli bez troski w spokoju, zdrowi, bez wszelkiej do zmartwienia przyczyny, smutek mimo to wślizgał się i ujawniał irytacyę przy każdej najmniejszej sposobności.
I skończonem już było z weselem pierwszych dni pobytu na wsi. Łódka ich przegniła, z dnem wybitem, zapadła w głąb rzeki. Zresztą nie przychodziło im na myśl nawet używać czółna, które Faucheurowie oddawali im do dyspozycyi. Sekwana nudziła ich, ogarnęło ich lenistwo takie, że nie chciało im się nawet wiosłować, powtarzali w niektórych uroczych miejscach wysepek dawniejsze okrzyki zachwytu, ale nie mieli już ochoty powracania tam, by je widzieć z raz jeszcze. Nawet przechadzki wzdłuż nadbrzeża straciły dla nich swój urok; piec się tam tylko trzeba latem, zakatarzać zimą; a już płaszczyzna z rozległemi swemi obszarami, zasadzonemi jabłoniami, która wznosiła się po nad wsią w górze, to