Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/29

Ta strona została przepisana.

Tym razem utaiła śmiech, tę wrodzoną wesołość, która wciąż w niej powstawała i wyrywa się na jaw mimo jej woli, odkąd się uspokoiła. Gorąco stawało się tak wielkiem, że w łóżku było jej jak w kąpieli, skórę miała wilgotną i pobladłą, tą mleczną białością kamelii.
— Tak, cokolwiek gorąco, — odpowiedziała poważnie, — kiedy tymczasem oczy ożywiały się śmiechem.
Klaudyusz wówczas zakonkludował z dobroduszną swą miną:
— To słońce w oknie, ale ba! to dobrze działa, taki porządny promień słońca na skórę... Powiedz pani, dziś w nocy tegoby nam było potrzeba, tam pod bramą?
Oboje wybuchnęli śmiechem, on również, zadowolony z tego, że wreszcie znalazł przedmiot rozmowy, począł ją wypytywać o szczegóły nocnej jej przygody, bez zaciekawienia, mało się troszcząc w głębi duszy o to, czy się dowie prawdy, wyłącznie w celu przedłużenia posiedzenia.
Krystyna z prostotą w kilku słowach opowiedziała całe zdarzenie. Wczorajszego dnia rano opuściła Clermont, przyjeżdżając do Paryża, gdzie miała przyjąć miejsce lektorki u wdowy po generale, pani Vanzade, starej osoby, bardzo bogatej, która zamieszkiwała w Passy. Pociąg, zazwyczaj, przybywał o dziewiątej minut dziesięć i wszystko było rozporządzone i umówione, pan-