Kiedy się odnalazł na bruku Paryża, Klaudyusz przejęty został gorączką zgiełku i ruchu, potrzebą wychodzenia, włóczenia się po mieście, zobaczenia się z towarzyszami. Puszczał się na miasto, jak skoro tylko wstał z rana, pozostawiając samej Krystynie urządzenie pracowni, którą wynajęli na ulicy Douai, w pobliżu bulwaru Clichy. Tym to sposobem na trzeci dzień po przyjezdzie wpadł on do Mahoudeau o ósmej zrana, w dzień szary i zimny, październikowy, ledwie się poczynający.
Sklep wszakże na ulicy Cherche Midi, który tak samo jeszcze zajmował rzeźbiarz, był już otwarty i tenże z twarzą bladą, nawpół rozbudzony, ledwie podnosił okiennice, dygocąc z zimna.
— A! to tył... Do licha, toś ty był rannym ptaszkiem na wsi... No, więc to już pewna? powróciłeś tutaj?
— Tak, od dwóch dni.
— Dobrze! będziemy się znowu widywać... Wejdźże, jakoś mroźno dziś rano.
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/290
Ta strona została przepisana.
VII.