Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/292

Ta strona została przepisana.

stało teraz przesilenie. Tak, teraz bessa na świętości, to też i ja musiałem przyciągnąć porządnie pasek na brzuchu... Patrz, jak na teraz skazany jestem na to.
Odwinął z płócien biust i ukazał twarz długą, przedłużoną jeszcze faworytami, monstrualną pretensyonalnością i nieskończoną głupotą.
— To adwokat tu z sąsiedztwa... Cóż? czy nie wstrętna lala! A jeszcze co mnie nanudzi, żebym starannie wykończał jego gębę!... Ale jeść trzeba, nieprawdaż?
Miał pomysł do Salonu, postać stojącą, kobietę zabierającą się do kąpieli, dotykającą wody nogą w tym chłodzie, którego dreszcz tak uroczem czyni ciało kobiety i pokazał model już popękany Klaudyuszowi, który przyglądał mu się w milczeniu, zdziwiony i nierad z koncesyj, których w nim dopatrywał; rozwój tego co ładne po za wytrwałą przesadą kształtów, chęć naturalna podobania się, choć niezupełne wyzbycie się jeszcze poprzednich dążeń do tego, co olbrzymie. Tylko rzeźbiarz był zrozpaczony, bo taka postać stojąca, to nielada historya. Trzeba było do tego okuć żelaznych, które kosztowały niemało, śrubowanego stoika, którego nie posiadał i całego arsenału przyrządów. To też niezawodnie zdecyduje się na to, by ją położyć nad brzegiem wody.
— No i cóż mówisz?... Jakże ci się podoba?
— Niezła — odpowiedział malarz. — Trochę