Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/296

Ta strona została przepisana.

Potem, ponieważ zrobiło się gorąco w sklepie, zdjął paltot, dodając:
— Ależ on długo coś szuka tego swego tytuniu.
— O! jego tytuń, znam ja go — odparł Mahoudeau, który zabrał się do swego biustu, wykończając u niego faworyty. — Jego tytuń jest tam za ścianą... Kiedy widzi, żem ja zajęty, idzie do Matyldy, bo zdaje mu się, że mnie okrada z mojej części.. Idiota!
— Więc to trwa zawsze, te miłostki z nią?
— Trwa; ot przyzwyczajenie, nałóg! Ona czy inna! Alboż to nie jedno. A potem, to ona tu przychodzi zawsze... A! Boże! dla mnie i jej jeszcze zanadto!
Zresztą o Matyldzie wyrażał się bez gniewu, mówiąc po prostu, że musi być chorą. Od śmierci Jabouilla, popadła ona w dewocyę, co nieprzeszkadzało bynajmniej, aby się nią gorszyła cała dzielnica. Mimo kilku pań pobożnych, które jeszcze zawsze u niej zakupywały sprzęty sekretnego użytku, aby oszczędzić wstydowi swemu pierwszego kłopotu żądania ich gdzieindziej, skład ziół szwankował bardzo i bankructwo zdawało się, jest nieuniknionem. Pewnego wieczora Kompania gazu zamknęła jej gazometr, z powodu zalegającej opłaty, tak, że aż przyszła do sąsiadów pożyczyć oliwy, która zresztą nie chciała palić się w lampkach. Nie płaciła już nikomu, doszły, do tego, że oszczędzała sobie kosztów na